Filozofia złotego środka

Przed dylematem zakupu pierwszego, poważnego motocykla stanął Krzysztof. Wprawdzie w momencie naszej pierwszej rozmowy, był jeszcze w trakcie zdawania prawa jazdy, jednak mając na uwadze, że cała akcja poszukiwania odpowiednich dwóch kółek, może chwilę potrwać, postanowił nie czekać, tylko działać z wyprzedzeniem. Osobiście, każdą pierwsza rozmowę z kupującym, traktuję jako swego rodzaju rozpoznanie. Staram się dowiedzieć jak najwięcej o człowieku, jego doświadczeniu, modelach jakimi jest potencjalnie zainteresowany, przeznaczeniu i sposobie wykorzystania motocykla, ewentualnych mankamentach jakie jest w stanie zaakceptować, a co jednoznacznie wyklucza dany pojazd z dalszej selekcji. Tak też było i w tym przypadku. Nie będę ukrywał, nie byłem specjalnie zaskoczony, kiedy Krzysiek poinformował mnie, że generalnie to najchętniej przygarnąłby Kawasaki ER6F. W końcu to pierwszy motocykl, ma być więc niezbyt mocny, niezbyt drogi, niezbyt wysoki, za to solidny, niezawodny i przyjemny w obsłudze. Aha…powinien mieć też owiewkę, tak na wszelki wypadek, jakby jakaś dalsza traska się trafiła. W dużym uproszczeniu taka ‘potwora’ dla amatora, ale żeby z butów przypadkiem nie wyrwało 🙂

Idąc tym tropem, na pierwszy ogień trafia ER6 rocznik 2013. Jest to wersja naked, ale biorąc pod uwagę, że znajduje się w okolicy i kusi dobrą ceną, może warto rzucić na niego okiem. Okazuje się, że motocykl został sprowadzony z Wielkiej Brytanii, co niestety dość szybko da się zauważyć. Mimo młodego wieku, w wielu miejscach widać już oznaki korozji, a ogólny stan techniczny specjalnie nie zachwyca. Wiele elementów było z niewyjaśnionych przyczyn demontowanych, a to sugeruje, że w jednym kawałku do kraju nad Wisłą raczej nie trafił. No cóż, nic tu po nas, widać ‘taki mamy klimat’. Nie tracąc czasu ruszamy oglądać kolejny egzemplarz. Tym razem w ER6 wersji F czyli z pełnymi owiewkami, trochę starszy bo rocznikowo 2009. Fajnie, bo motocykl pochodzi z polskiego salonu, nie wydaje się też być specjalnie styrany życiem. Wprawdzie przytrafiła mu się jakaś drobna gleba, bo w lewej owiewce pojawił się nadprogramowy otwór aerodynamiczny, ale poza tym ciężko się do czegoś specjalnie przyczepić. Jedno jest pewne, motocykl robi dużo lepsze wrażenie niż sam sprzedający, który jest tak irytujący, jakby co najmniej dostał zgagi po czopkach. Nie dość, że nie jest ani właścicielem ani użytkownikiem pojazdu, a jedynie udostępnia moto do oględzin, to jeszcze za wszelką cenę, próbuję udowodnić, że jest największym motocyklowym guru w tej części Europy. Wszystko wie najlepiej, a każdą, nawet najmniejszą uwagę czy wątpliwość z mojej strony, w jednej chwili potrafi wytłumaczyć  tylko sobie zrozumiałą logiką 🙂 Niestety, podobnie wygląda też negocjacja ceny, która wyjściowo, jest wyjątkowo wygórowana. I mimo szczerych chęci znalezienia kompromisu nie pozostaje nam nic innego, jak grzecznie się pożegnać i podziękować. Mam wrażenie, że przyjęta przez sprzedającego strategia, oparta na zapewnieniach o kolejce chętnych do zakupi tej właśnie maszyny, w naszym przypadku może zwyczajnie nie zadziałać 🙂

No dobra, pora spojrzeć prawdzie w oczy, dwie pierwsze Kawy nie wypadło zbyt ciekawie w naszych oczach, ale to przecież nie koniec świata. Są w końcu na tym padole, także inni producenci motocykli. Dlatego, podczas kolejnej rozmów z Krzyśkiem, podrzucam mu temat modeli, których póki co, jeszcze nie brał pod uwagę. Pierwszy z nich to Suzuki GSX650F, który o dziwo spotyka się z jako taką aprobatą. Drugi model to Yamaha XJ6F, który Krzysztof kwituje jednym zdaniem „trochę za bardzo spiczasty” 🙂 Tak wiem…o gustach się nie dyskutuje i być może na tym etapie,  powinienem odpuścić temat. Ale jakimś sposobem, udaje mi się namówić Krzyśka, aby sprawdził, czy ta XJ’ta faktycznie taka brzydka w realu. I wiecie co mi napisał kilka dni później, kiedy zobaczył ją na żywo w jakimś komisie w okolicy? Cytuję: „można dopisać do listy tą XJ’tkę” 🙂

Ta XJ’ta chyba nieżle Krzysiowi w głowie namieszała, bo na mojej skrzynce coraz częściej pojawiają się ogłoszenia właśnie tych bike’ów. Oczywiście część z nich, już po pierwszej selekcji, jesteśmy zmuszeni odrzucić, ale wreszcie pojawia się ogłoszenie warte uwagi. Motocykl z Włoch, w pełnych owiewkach, rocznik 2014. Teoretycznie wszystkie elementy eksploatacyjne są w super stanie i nie wymagają jakiejkolwiek uwagi, a co więcej sprzedający obliguje się do zwrotu kosztów, jeżeli treść ogłoszenia będzie odbiegać od stanu rzeczywistego pojazdu, a to już dobry prognostyk.

W sobotę, pełni optymizmu i nadziei, ruszamy w 2,5 godzinną trasę. Nastroje bojowe, bo Krzyś zorganizował auto z hakiem i przyczepkę specjalnie na tę okazję. Jeśli moto będzie rzeczywiście w takim stanie jak zapewnia właściciel, z pustymi rękoma na pewno nie wrócimy.

Pierwsza reakcja, kiedy XJ’ta wyjeżdża na światło dzienne, jest całkiem pozytywna, motocykl rzeczywiście może się podobać. Czarny lakier i pełne owiewki, sugerują, że mamy do czynienia z dużo większym motocyklem, niż faktycznie ma to miejsce. Serducho w tym modelu, pochodzi wprost z FZ6, ale na potrzeby nowej konstrukcji, jego charakterystyka została kompletnie zmieniona.  Silnik dysponuje mocą 78 KM, co na papierze może nie zwala z nóg, ale w praktyce, mocny dolny i średni zakres obrotów, dają dużo frajdy z jazdy. Pozycja za sterami przypomina bardziej tę z motocykli turystycznych, niż sportowych, a to oznacza, że jest bardzo wygodnie. Maszyna jest do bólu praktyczna i wszystko co niezbędne do jazdy, jest tam gdzie tego oczekujemy.

Pora więc zajrzeć tu i tam, aby sprawdzić z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Nie da się ukryć, że motocykl był przewrócony na prawą stronę, ale poza drobnymi rysami na deklu i owiewce, wszystko wygląda na stan fabryczny. Przód motocykla również nie wykazuje jakichkolwiek oznak ingerencji. Przednie tarcze w dobrym stanie, bez rantów, tylna niestety już trochę zmęczona, a i klocków brak, więc ten element na pewno będzie wymagał uwagi. Napęd, łożysko główki ramy, kosz sprzęgłowy…wszystko stosownie do przebiegu. Niestety opony mają już swoje lata i definitywnie kwalifikują się do wymiany, ale poza tym motocykl prezentuje się całkiem atrakcyjnie. Kiedy wracam z jazdy testowej, z szerokim uśmiechem na twarzy, nie pozostaje nic innego, jak tylko dogadać ostateczną kwotę transakcji. Tutaj jednak zaczynają się schody, bo sprzedający jest wyjątkowo niechętny do jakichkolwiek ustępstw na tym polu. Dopiero po dłuższej rozmowie, kiedy dajemy jasno do zrozumienia, że treść ogłoszenia jednak nie jest zgodna ze stanem faktycznym, a w związku z tym żądamy zwrotu kosztów przyjazdu, zaczyna trochę mięknąć. Trochę to wszystko trwało, ale finalnie udało się nam osiągnąć kompromis, a kwota na jakiej zakończyły się negocjacje, z naszego punktu widzenia, jest zdecydowanie atrakcyjna.

Co tu dużo gadać, kolejna historia ze szczęśliwym zakończeniem. Fajne moto Krzychu przygarnąłeś 🙂

A jak Wam się podoba? Moim zdaniem, czarny lakier zdecydowanie dodaje mu charakteru…taki młodociany, osiedlowy chuligan trochę 🙂

 

1 thought on “Filozofia złotego środka”

  1. Dzięki Maciek za fachowa pomoc! Bez ciebie by się nie udało i śmiało będę polecał twoje usługi znajomym – pełna profeska. Do zobaczenia na trasach 🙂

Skomentuj Krzysztof Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *