Projekt dużego bandyty pojawił się na 'tapecie’ kilka tygodni temu. Zadzwonił do mnie Krzysiek z prośbą o pomoc w znalezieniu dla niego fajnej i bezwypadkowej maszyny. Motocykl miał być przede wszystkim stosunkowo mocny, niezawodny, dobry do krótkich rundek po mieście, ale również do bliższej lub dalszej turystyki…także tej z plecaczkiem. Postanowiliśmy więc działać, a biorąc pod uwagę fakt, że Krzysiek miał już niemałe doświadczenie w lataniu na dwóch kółkach, wachlarz dostępnych modeli, które przyszły mi do głowy 'na dzień dobry’, był całkiem pokaźny.
Pierwszy typ Krzyśka to jakże zacne Suzuki Bandit 1250. Klasyczna, ponadczasowa sylwetka i piec rodem z parowozu wydają się być doskonałą kombinacją. Okazuje się, że Krzysiek 'ma już coś na oku’, więc gdy tylko przychodzi weekend ruszamy w miasto na polowanie. Pierwsze oględziny i od razu niespodzianka 🙂 Motocykl z Francji, według sprzedającego tylko po 'drobnej przygodzie’. Szybka analiza stanu technicznego i okazuje się, że przygoda wcale nie była taka drobna. Prawa część silnika była malowana i to bardzo nieudolnie. Co gorsze rama miała chyba bliskie spotkanie kolektorami, a niektóre elementy w ogóle pochodzą z innego modelu…jednym słowem partyzantka na całego. Nie ma się nad czym zastanawiać – to nie nasz target.
Ruszamy dalej bo w kolejce czeka już kolejny bandyta. Jeszcze przed przyjazdem na miejsce wiemy, że motocykl miał delikatnie uszkodzoną czachę i kierownicę. Cała reszta jest ponoć nietknięta, więc potencjalnie dobrze rokujący materiał. Oględziny zdają się potwierdzać wersję sprzedającego, tym bardziej, że mamy okazję gruntownie zbadać motocykl jeszcze przed montażem nowej owiewki. Generalnie nie jest źle, moto warte polecenie, finalnie jednak nie wydaje się być tym, czego Krzysiek oczekuje. A skoro jesteśmy już w miejscu z dość szerokim asortymentem, postanawiamy spojrzeć przychylnym okiem również na inne motocykle w ofercie. O dziwo uwagę Krzyśka przykuwa śliczna Yamaha TDM 900. Motocykl w stanie oryginalnym, bez jakichkolwiek oznak garażowych reanimacji czy trudów życia codziennego, do tego z całkiem realnym przebiegiem coś trochę ponad 40 tyś. km. Patrzę na Krzyśka i co…widzę błysk w oku…aha to dobry znak. Nic tylko brać…co tam brać…’szarpać niczym reksio szynkę’ 🙂 Ale zaraz, zaraz….przecież miał być Bandit. Zakup motocykla to ważna decyzja, więc emocje na bok, trzeba się na spokojnie z tematem przespać.
Kolejne tydzień to czas kiedy Krzysiek rusza na zasłużony odpoczynek, a mnie zostawia z trudnym zadaniem wyszukania ładnego bandyty. Zadanie okazuje się trudniejsze niż przewidywałem, bo w necie ładnych sztuk jak na lekarstwo. Każdy następny telefon z ogłoszenia to kolejna wzruszająca historia motocykla, który przynajmniej w teorii miał tylko niegroźne zadrapanie, a teraz sprowadzony do Polski, szuka nowego domu 🙂 Po pięciu telefonach myślę sobie, cholera czy w tym kraju na prawdę nie ma ładnego bandziora, którego historia trzyma się kupy? A może po prostu jeśli ktoś już takowy posiada, nie chce się z nim rozstawać?
Dni mijają, a nowych ciekawych ogłoszeń wciąż brak. Podczas kolejnej narady z Krzyśkiem decydujemy, że to już ten moment, kiedy warto rozważyć również inne modele. Do top 10 trafiają m.in.: TDM 900, CBF 1000, Fazer 1000, BMW GS 800…może nawet XJR lub Tiger 1050.
Tymczasem nieoczekiwania pojawia się nowa oferta, która przykuwa naszą uwagę. Bandit 1250 z polskiego salonu, z deklarowanym niskim przebiegiem i co rzadko spotykane – z rąk pierwszego właściciela. Na fotkach wygląda spoko, relacja sprzedającego raczej wyklucza możliwość jakiejkolwiek porażki. Zapada więc szybka decyzja – jedziemy i wracamy na kołach. Na miejscu nie jest już jednak tak różowo, bo motocykl delikatnie rzecz ujmując wygląda kiepsko. Odnoszę wrażenie, że ostatnich kilka lat spędził beztrosko stojąc 'pod chmurką’. Chyba pierwszy raz w życiu widzę jak mech beztrosko porasta różne wolne przestrzenie motocykla – lusterek, a nawet ramy, do tego jeszcze te wszystkie ogniska korozji. Powiem wam, że bardzo przykro ogląda się tak zaniedbany motocykl. Deklarowany przebieg to też jakieś wolne żarty – na moje oko ktoś zdjął z licznika spokojnie 100 tyś km. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam bike, który był na zdjęciach. Oczywiście moja krytyczna ocena spotyka się jak to zwykle bywa z pełną dezaprobatą sprzedającego. Chyba nigdy nie przestanie zadziwiać mnie fantazja takich osób:) Szkoda tylko, że w takich sytuacjach, żaden sprzedający nie pomyśli o stracie czasu, kasy i rozczarowaniu po stronie potencjalnego kupującego. Okazuje się, że po raz kolejny, życie w mało zabawny sposób z nas zażartowało. Nie ma o czym gadać – pozostaje tylko życzyć powodzenia w sprzedaży tego ideału.
Dzień później zapada męska decyzja…wracamy do ładnej TDM’y, tej którą widzieliśmy jakiś tydzień temu. Całe szczęście ogłoszenie okazuje się wciąż aktualne. Czasami chyba trzeba przeżyć takie właśnie rozczarowanie, aby w pełni docenić ładny, zadbany i przede wszystkim oryginalny motocykl. Trochę to przykre, ale niestety takie są realia naszego rynku.
Najlepsze jest to, że gdy pierwszy raz zapytałem Krzyśka co sądzi o TDM 900 ( jeszcze zanim jakąkolwiek obejrzał na żywo ), spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym zaproponował mu udział co najmniej w grupowym obrzędzie voodoo 🙂 Zawsze jednak potarzam – ważniejszy jest stan techniczny danego egzemplarza, niż twarde upieranie się przy jedynym i wyłącznie słusznym modelu. Dajmy się czasem ponieść fantazji w wyborze modelu i dajmy szansę motocyklowi pozytywnie się zaskoczyć.
Krzysiu, życzę wielu udanych wypraw i dziesiątek tysięcy kilometrów z nieustającym bananem na twarzy!
Maćku – dzięki za pomoc i Twój profesjonalizm. Poszukiwanie motocykla było super przygodą – teraz pozostało już tylko śmigać na mojej TDM900 do zobaczenia jak tylko pogoda się poprawi.
Krzysiek