Anie poznałem kiedy skontaktowała się ze mną w sprawie 'materiału’ na swój pierwszy motocykl. Początkowo w kręgu jej zainteresowań znajdował się przede wszystkim model MT-03. Zaczęło się więc wertowanie ogłoszeń i pierwsza selekcja najlepiej rokujących ofert. Okazało się, że propozycji spełniających stawiane kryteria jest 'jak na lekarstwo’. Chyba nigdy nie zapomnę dnia, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się 'live’. Już na 'dzień dobry’ pytanie jakie usłyszałem zwiastowało ciekawy wyjazd, a było to coś w stylu…’Czy ty na pewno nie jesteś seryjnym mordercą ze składaną łopatą w plecaku’? 🙂 Wtedy wiedziałem już, że z Anką na pewno jakoś się dogadamy 🙂
Kilka (no dobra trochę więcej niż kilka) kilometrów dalej, przyszła pora na oględziny motocykli. Pierwsza MT-03 odpadła już w przedbiegach. Od razu było widać, że przebieg poddany został kuracji odmładzającej, a wiele elementów motocykla z jakiegoś powodu w przeszłości demontowano. Do pełni szczęścia dodajmy jeszcze łyse jak kolano i stare kapcie oraz brak podstawowej wiedzy właściciela o jakiejkolwiek przeszłości motocykla. Nie było się specjalnie nad czym zastanawiać….jedziemy dalej. Kolejna sztuka okazała się niewiele lepsza. Wystarczył szybki przegląd moto w ciemnym garażu, przy świetle latarki, a odpowiedź nasuwała się sama…to nie jest motocykl dla nas. Silnik kompletnie zalany olejem i 'tuningowe’ naklejki zakrywające uszkodzenia nadwozia, mówiły więcej niż 1000 słów. Sam sprzedający chyba się wręcz na mnie obraził…ale ma przecież do tego pełne prawo. Nie przyjechałem w końcu tutaj w poszukiwaniu nowych przyjaźni 🙂
Wtedy stało się też jasne, że rozsądnym krokiem będzie rozszerzenie wachlarza modeli. No dobra…postanowione, od teraz przychylnym okiem spoglądamy również w kierunku Kawasaki ER6. Kolejny trip i kolejne oględziny. Walka trwa i następna MT-03 na celowniku…może tym razem będziemy mieli więcej szczęścia. Okazuje się, że chyba jeszcze nie tym razem. Motocykl kompletnie odmawia współpracy i nawet nie chce z nami gadać. Nie pozostaje nam więc nic innego jak ruszać dalej….czas zobaczyć ER6. Kolejne kilometry za nami i drzwi następnego garażu ukazują skrywaną zawartość – zieloną kawe. Chyba nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że ten egzemplarz też nie skradł naszych serc. Niestety, ale nie wszystkie elementy nadwozia idealnie do siebie pasują, jeden jest nawet w innym kolorze 🙂 Do tego cieknie pompa wody – normalnie ręce opadają, a to tylko część detali, które zniechęcają do ewentualnego zakupu. Wracając do domu decydujemy się zahaczyć o jeszcze jedno miejsce. Dla odmiany, tym razem bierzemy 'na warsztat’ SV 650. W dużym skrócie wszystko wygląda jak scena z rodziny Addamsów – mała szopa na totalnym odludziu, ciemno, zimno i do domu daleko. Chyba cała rodzina właściciela nam towarzyszy i kibicuje sprzedaży motocykla 🙂 Każdy ma coś do dodania i zachwala motocykl lepiej niż sprzedawca miesiąca w zakładzie pogrzebowym. Szkoda tylko, że motocykl nie raz i nie dwa spotkał się z matką ziemią, a w bliżej nieokreślonych okolicznościach uszkodzona została również laga przedniego zawieszenia. Co było dalej….chyba nie muszę pisać 🙂
Podczas tych podróży poznałem chyba najbardziej popularną wymówkę sprzedających w naszym kraju. Idealna odpowiedź na wszystkie bolączki oglądanych motocykli – 'Ja się nie znam, takiego kupiłem.’ 🙂
Ostatnie dni dały nam nieźle popalić, a morale 'grupy zakupowej’ trochę podupadło. Czy w okolicy na prawdę nie ma motocykla wartego polecenia ? Minęło jednak kilka dni i chęć posiadania motocykla znowu bierze górę. W mojej skrzynce ląduje kolejna wytypowana przez Anię oferta – Kawasaki ER6N. Okazuje się, że to blisko, więc pełna mobilizacja – jedziemy. Na miejscu okazuje się, że motocykl niedawno sprowadzono do Polski, jest w bardzo ładnym stanie i ciężko się do czegoś przyczepić. OK, pewnie nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wyszukał, sprzedający jednak zobowiązał się do usunięcia tej drobnej usterki przed sfinalizowaniem transakcji.
I w taki oto sposób Ania poznała towarzysza jej najbliższych motocyklowych podróży. Czy będzie to dłuższy związek czy tylko przelotny romans…czas pokaże 🙂 Mnie pozostaje tylko pogratulować jej nowego kompana.
Efekt końcowy ponad 500 km w trasie i kilku dni wspólnej pracy możecie sami ocenić poniżej 🙂